Przemysław Marek – Maszewo

22 grudnia 2010

Jednego ci jeszcze brakuje: sprzedaj wszystko, co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za mną. (Łk 18, 22)

Ostatnie lata mojego życia wypełnione były szczerą wiarą w Boga, starałem się ją pogłębiać poprzez częste i świadome uczestnictwo w Eucharystii, zaangażowanie w przeróżne grupy duszpasterstwa akademickiego, bycie we wspólnocie dla osób świeckich, wreszcie osobistą bliską wieź z Chrystusem na modlitwie i w lekturze Słowa Bożego. Angażowałem się w pomoc słabszym i ubogim, spełniłem swoje marzenie rocznego wolontariatu za granicą. Pracowałem tam, a raczej wspólne spędzałem czas z osobami niepełnosprawnymi, co zawsze sprawia mi ogromną radość i napełnia energią życiową. Dużo podróżowałem po Europie. Raz także udało mi się przebiec maraton – co także było moim marzeniem. Bardzo lubiłem swoje studia i nawet dobrze sobie na nich radziłem. W ostatnim roku szkolnym pracowałem, jako nauczyciel języka niemieckiego – praca, o której również marzyłem od szkoły średniej. Mieszkałem w mieście, zwanym małym Paryżem północy, do pracy dojeżdżałem własnym autem. Miałem piękną dziewczynę, wspaniałą rodzinę, przyjaciół. Wydawać by się mogło, że nic do szczęścia mi nie może brakować, przecież wszystko, co mnie określało, było dobre.

A jednak pewnego dnia przyszła myśl, bardzo niepokojąca, jakieś poczucie wewnętrznego niespełnienia. Co może ona oznaczać?  Zacząłem wtedy chodzić smutny, zamyślony, aż wreszcie zapytałem Pana Boga, tak jak pewien młodzieniec w Ewangelii: co mam czynić?

Jako odpowiedź usłyszałem te słowa, które są na początku mojego listu. Pamiętam, że ogromnie się na Pana Boga pogniewałem, mówiłem jak to – przecież wszystko robię dobrze, jestem lepszy od innych, nie chcę nic zmieniać. Wreszcie, jak niby miałbym zostawić tych wszystkich i to wszystko, jak? Przecież to wręcz niemożliwe!!!  Nie, nie ja, jest tylu innych …

Dla ludzi to niemożliwe, ale dla Boga wszystko jest możliwe (Łk 18, 27). To Słowo Boże spokojnie dojrzewało i wypełniało się we mnie. Gdy byłem już całkiem bezsilny w mojej długiej wewnętrznej walce, to padłem na kolana i odpowiedziałem Bogu:  już niech nie moja, lecz Twoja wola się wypełni. I tak dalej, i dalej zostawiałem to wszystko, co było mi tak cenne. Jezus dał mi czas na tę decyzję, dużo czasu. Dorastała ona we mnie, a On nieustannie nowymi znakami pokazywał, że Jego wybór wobec mnie nie jest pomyłką, że to naprawdę On sam zaprasza mnie do pójścia za Nim. Jemu się nie odmawia!

Od 20 sierpnia 2010 r. jestem już tutaj w Nowicjacie Towarzystwa Chrystusowego. Od chwili całkowitego oddania się woli Bożej, tak pokierował On moim życiem, że właśnie to zgromadzenie zakonne jasno odczytałem, jako miejsce realizacji mojego powołania. Wierzę, że dzięki Jego mocy wytrwam tu i pokonam swoje słabości. Być chrystusowcem oznacza coś wielkiego, to prawdziwe wypełnienie się słów św. Pawła: Żyje już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus. (Ga 2, 20). Skoro mam stać się żywym obrazem samego Chrystusa, to nie mogę żyć marnie, przeciętnie. Muszę stale wspinać się na wyżyny świętości i nie ustawać, wymagać od siebie, choćby inni nie wymagali ode mnie (JP II).

Zapewniam was, że kto opuścił dom, żonę, braci, rodziców albo dzieci ze względu na królestwo Boże, otrzyma znacznie więcej w tym czasie, a w przyszłości życie wieczne. (Łk 18, 29)

Opuściłem dom, bliskich, pracę, zostawiłem swoje marzenia i już dzisiaj mogę powiedzieć, że otrzymałem od Pana Boga wiele prezentów, więcej niż mogłem sobie wyobrazić, a przecież dopiero co stawiam moje pierwsze kroki za Nim, nasza wspólna droga jeszcze daleka. Co dla mnie jeszcze przygotował? Z czasem On sam mi pokaże, wszak sprzedać wszystko oznacza, nie mieć nic dla siebie, nawet własnych planów na przyszłość, tylko pokornie iść tam, dokąd On mnie pośle …

Przemek


Archiwa