Wakacyjny szlak – dzień 7 – Masyw Śnieżnika

19 lipca 2013

Drogi Pamiętniczku mój!
Wróciłem z kolejnego dnia wycieczkowego – znowu nie było łatwo, wierz mi i tym razem.
Dzisiaj stwierdziliśmy, że trzeba dać sobie znowu wycisk na sam koniec wyjazdu. Co prawda zdobyliśmy już największy okoliczny szczyt (pamiętasz Śnieżkę i to jak daliśmy jej popalić?) ale został nam Śnieżnik. Pomijam w tym momencie dziwnie nieprzypadkową zbieżność nazw, niech tam będzie. Warunki jednak zmieniły się zupełnie, nie było już chłodno i startowaliśmy, gdy było gorąco pomimo przedpołudniowej godziny.
Aby dostać się na Śnieżnik, musieliśmy najpierw pojechać do Międzygórza i stamtąd startować dalej. Zostawiliśmy samochód przy początku szlaku i ruszyliśmy. Pierwszą godzinę zdawało mi się, że będzie tak jak ostatnio; czyli, przyjdzie nam wejść na górę bez większego problemu. Szutrowa droga na szczyt zdawała się być zbudowaną raczej dla matek z dziećmi, a nie ambitnych tysiącsześćsetników jakimi jesteśmy. Zauważ jednak Pamiętniczku, że mówię „zdawała”. Najpierw było szeroko, z lekkim nachyłem, który pokonałyby nawet sowieckie tankietki sprzed wojny. Stopniowo sytuacja się zmieniała i nawet nie zwróciłem uwagi, gdy wokół zrobiło się nagle więcej drzew, zniknął gdzieś szeroki pas drogi, a zamiast niego pojawiły się kamienie.
Oszczędzę Ci, Pamiętniczku, opisu samego wdrapywania się, wiesz przecież jak to jest. Czasem stromo, czasem mniej, występujące na czoło krople potu i ból kolan. Duża była przez to satysfakcja, gdy w końcu weszliśmy na szczyt. Dodatkową nagrodą był piękny widok, jaki rozciągał się praktycznie na całą Kotlinę Kłodzką i okoliczne masywy górskie. „Coś pięknego” jak to mówią w Stargardzie Szczecińskim. Z tej piękności tak nam się zrobiło leniwie, że zostaliśmy na szczycie jakieś pół godziny, leżąc na kamiennym kopcu, obserwując czeską niespokojną granicę i jedząc kanapki.
Powrót był oczywiście szybszy, niż podróż w górę – ale muszę wspomnieć, że całą trasą pokonaliśmy znów w rekordowo krótkim czasie, wyprzedzając przewodnik turystyczny o jakieś dwie godziny.
Odnotuj jeszcze Pamiętniczku, że wracając wstąpiliśmy do tętniącego życiem Lądka Zdroju z przykładnie odnowionym rynkiem (i dobrymi lodami śmietankowymi, znowu musimy odłożyc dietę Pamiętniczku) oraz ładnym kościołem. A propos kościołów, to wstąpiliśmy też na dwie minuty do Złotego Stoku, by i tam obejrzeć zabytki sakralne. Nie ukrywam jednak, byliśmy już dosyć padnięci i ugotowani bezlitosnym, śląskim słońcem, tak więc chętnie jechaliśmy dalej, do domu. Chcę jeszcze wspomnieć Pamiętniczku, że dzisiejsza podróż stała pod znakiem hitów biesiadno-radiowych, które wryły się wszystkim w pamięć i dostarczyły dużo radości.

 

 

 


Archiwa