Wakacyjny szlak – dzień 6 – Riwiera Nyska

17 lipca 2013

Drogi Pamiętniczku!

Kiedy już myślałem, że nie będzie mi dane do Ciebie wrócić, oto znowu mam co pisać. Pamiętasz, jak wspominałem o wchodzeniu na zimną Śnieżkę? Zapomnij o tym moim doznaniu, dzisiaj poszliśmy całkiem w inną stronę.
Wiesz, że ostatnie dni pojeździliśmy tu i ówdzie, oglądając różne zabytki, zdobywając niebosiężne szczyty i kształtując nasze łydki i uda etc. Początek dzisiejszego dnia był podobny, bo najpierw udaliśmy się do Nysy osadzonej nad rzeką…tak, Nysą! Nie zabawiliśmy tam zbyt długo, ale już przy wysiadaniu zauważyłem, że temperatura na zewnątrz przekroczyła poziom tolerowany przez mój umiarkowano-kontynentalny organizm. Schroniłem się ze współbraćmi w tchnącej średniowiecznym chłodem bazylice, głównej świątyni Nysy. Pamiętniczku, nie zdradź nikomu, ale moim zdaniem był to chyba najładniejszy kościół, jaki widzieliśmy w te dni. Nie upchany barokowymi rzeźbami, ni pobożnymi malowidłami, cokolwiek surowy w swej pociągłej, gotyckiej formie. Wierzę jednak, że te wysokie sklepienia mają w sobie coś, co pozwala naszemu duchowi unieść się i bujać pod łukowymi zwieńczeniami, zamiast zawieszać się na rubensowskich cherubach.
Wyjechaliśmy z Nysy na pobliskie Jezioro Nyskie. Jest to bardzo duży zbiornik retencyjny chroniący miasto i okolicę przed zalaniem a w upalne lato dający zabawę mieszkańcom i turystom. I wierz mi Pamiętniczku, kiedy powiem, że dzisiejszy letni dzień był zaiste upalny. Moje wbudowane czujniki temperatury powiedziały mi, że jest około 30 stopni C (dla mnie i niektórych innych przedstawicieli Homo sapiens jest to temperatura wrzenia) więc przezornie poszukałem cienia.
Wydaje się, że na plaży wygrzewało się w przybliżeniu 400-500 osób; piaszczysta plaża zasłana była wzdłuż i wszerz, w górę unosił się gwar i śmiechy a obroty sprzedawców lodów wzrosły niepomiernie. Spędziliśmy tam ok. trzech godzin (a może czterech? W pewnym momencie zasnąłem snem niewinnego, a wiesz przecież Pamiętniczku, że nie noszę zegarka). Wymienię tylko pobieżnie najpopularniejsze rozrywki nowicjuszy w tym miejscu: wbieganie do wody z obowiązkową utratą równowagi w trakcie, walki słoniokoni, rzuty piłką tak, by odbierający nie mógł złapać, wtapianie się w piasek.
Zbliżający się koniec wypadu obwieściło nam przybycie lodów śmietankowych z posypką owocową (czy tak czuli się Izraelici na pustyni, gdy Bóg zesłał im w swej niezasłużonej przez nich łaskawości mannę?). Zebraliśmy manatki co szybciej do kupy, otrzepaliśmy wszystko z wszędobylskiego piasku i z gracją oddziałów SWAT zapakowaliśmy się do naszych pojazdów.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze na ziębicki cmentarz, gdzie pochowanych leży kilkunastu braci i księży Towarzystwa. Obejrzeliśmy miejsce spoczynku naszych współbraci, oddaliśmy Bogu krótką modlitwę i wróciliśmy do domu.
Pamiętniczku, dzisiaj czuję się jak po powrocie z pustyni i myślę, że nierówna opalenizna jeszcze długo będzie pamiątką z tego dnia dla mnie i dla wszystkich nowicjuszy. Pozdrawiam Ciebie i kochanych Czytaczy. Baj

 


kilka zdjęć jak zwykle w naszej wakacyjnej galerii


Archiwa