KADRA NOWICJATU
ks. Bogusław Kozioł SChr – Magister nowicjatu
ks. Karol Rogasik SChr – Socjusz (do 31 lipca 2011r.) – curriculum vitae na samym dole strony…
ks. Łukasz Przewieślik SChr – Socjusz (od 1 sierpnia 2011r.)
ks. Stanisław Brzostek SChr – Ojciec duchowny
ks. Witold Stańczak SChr – Rezydent i spowiednik
ks. Władysław Hoffmann SChr – Rezydent
br. Andrzej Pater SChr – Szafarz
NOWICJUSZE
ADRIANO KOPYTOVSKI – Urodziłem się i mieszkałem w Rio do Campo, w stanie Santa Catarina, w Brazylii. Mam 24 lata. Moi dziadkowie przyjechali tutaj z Polski z dawnego województwa ciechanowskiego w roku 1929. Mój tata oraz babcia bardzo dobrze mówią po polsku, niestety tylko oni, ponieważ mama jest rodowitą Brazylijką, a moje rodzeństwo na co dzień posługuje się tylko portugalskim.
Jak to się stało, że teraz jestem w Polsce, w nowicjacie Towarzystwa Chrystusowego? Otóż jeden kilometr od mojego domu w miejscowości Rio da Prata jest Polska Misja Katolicka, prowadzona przez chrystusowców. Tam od dziecka uczęszczałem z całą rodziną na coniedzielną Mszę św. Mój tata jest nadzwyczajnych szafarzem Eucharystii.
O powołaniu myślałem od dawna. Skończyłem szkołę średnią (trzeba było dojeżdżać 25 km w jedną stronę), a po niej zostałem na naszym domowym gospodarstwie. Prowadzimy je wspólnie: tzn. rodzice, moje dwie siostry i starszy brat. W Brazylii każdy ma swój kawałek ziemi, na którym uprawia kukurydzę, fasolę i tytoń. Do tego są krowy, konie i stawy rybne. Pracy zatem mnóstwo. Na studia idą tylko ci, których na to stać, bo są bardzo drogie. Rok temu pojawiła się szansa, aby zrealizować swoje marzenie i przylecieć do Polski do Nowicjatu TChr. Zawsze byłem przy „polskim kościele”, dlatego nawet nie brałem pod uwagę możliwości pójścia do seminarium w Brazylii. Wolałem tutaj. Zresztą nie my pierwsi, bo przecież wielu Brazylijczyków opuściło już bramy nowicjackie oraz seminaryjne i pracują teraz jako kapłani w naszej rodzinnej Brazylii.
Polska nie jest dla mnie czymś egzotycznym, bardzo interesowałem się krajem moich przodków, mieliśmy także lekcje o Polsce przy PMK. Na pewno jednak zaskoczyła mnie tutejsza zima, której u nas nie ma, a pozytywnie zafascynowała piękna i bogata tradycja oraz kultura. W Brazylii oprócz pracy na gospodarstwie często organizowaliśmy polowania, ogniska w lesie lub oczywiście graliśmy w piłkę nożną! Od razu powiem, że jestem wielkim fanem naszej reprezentacji oraz drużyny Gremio Porto Alegre. Sam zawsze grałem jako napastnik, co też mogę kontynuować w nowicjacie, jak tylko mamy na to czas. Mam nadzieję, że z każdym dniem będę coraz lepiej mówił po polsku, co pozwoli mi jeszcze lepiej przeżywać czas formacji, ale także zrozumieć kraj, z którego przecież pochodzę!
FERNANDO CECH – Po dwunastu godzinach lotu, 9 września 2010 r., wylądowaliśmy wraz z Adriano na polskiej ziemi – kraju, z którego do Brazylii, pod koniec XIX wieku wyemigrowali moi pradziadkowie. Na oczątku trudno mi się było przestawić na inny czas – 5 godzin różnicy oraz nieco chłodniejszy klimat. U nas właśnie zaczynała się wiosna – w Polsce jesień.
Mam 26 lat i pochodzę z wielodzietnej rodziny. Zarówno mama jak i tata urodzili się w rodzinach polskich emigrantów. Wraz z moimi dwiema siostrami oraz czteroma braćmi zajmowaliśmy się naszym 40 ha gospodarstwem. Jako dziecko do 12 roku życia pracowałem po południu, a później, jak chodziłem do szkoły wieczorowej, to od rana. Mieliśmy zarówno pola uprawne jak i zwierzęta. Trzy lata temu zdałem maturę. Na studia nie było mnie stać, zresztą od dziecka chciałem zostać księdzem. Powołanie „zaszczepiła” we mnie moja mama, ale wiadomo, jak każdy młody człowiek, miałem problem, aby na nie odpowiedzieć. Gdy mama umarła, to głos powołania bardzo się wzmocnił. Ponieważ od dziecka jestem związany z Polską Misją Katolicką w Rio da Prata, to chciałem wstąpić do chrystusowców – do polskiego zakonu! Rodzice zawsze rozmawiali w domu po polsku, dlatego przyjechałem z dobrą podstawą językową.
Wraz z Adriano udało nam się w tym roku pozałatwiać wszystkie formalności i nasz wyjazd stał się faktem. Czas w Brazylii mijał szybko. Przede wszystkim na pracy. Oprócz niej zawsze miło spędzaliśmy czas z innymi kolegami, których u nas nie brak. Jazda motorem, gra w piłkę, nocne wypadu do lasu na polowania, pieczenie zwierzyny i wędkowanie. Życie w Brazylii może i jest ciężkie, ale za to piękne. Jak wyjeżdżaliśmy, to ludzie z naszej miejscowości dosłownie płakali za nami. Wróżyli nam karierę w polityce. Nie będę się chwalił, ale byłem poważnym kandydatem do naszej Rady Powiatu, sami ludzie prosili, abym o to stanowisko się ubiegał. Jednak jak to powiedział mój ks. Proboszcz, co innego jest mi pisane.
Polska jest piękna i po raz pierwszy mogłem tutaj zobaczyć, czym jest śnieg. U nas, aż tak zimno nie jest, choć oczywiście są chłody. Najbardziej zaskoczył mnie równinny krajobraz wokół Mórkowa oraz lasy, bo oczywiście są tutaj inne drzewa. Czasem zatęskni mi się właśnie za tymi dzikimi, brazylijskimi puszczami 😉
PRZEMYSŁAW MAREK – Jednego ci jeszcze brakuje: sprzedaj wszystko, co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za mną (Łk 18, 22).
Ostatnie lata mojego życia wypełnione były szczerą wiarą w Boga, starałem się ją pogłębiać poprzez częste i świadome uczestnictwo w Eucharystii, zaangażowanie w przeróżne grupy duszpasterstwa akademickiego, bycie we wspólnocie dla osób świeckich, wreszcie osobistą bliską wieź z Chrystusem na modlitwie i w lekturze Słowa Bożego. Angażowałem się w pomoc słabszym i ubogim, spełniłem swoje marzenie rocznego wolontariatu za granicą. Pracowałem tam, a raczej wspólne spędzałem czas z osobami niepełnosprawnymi, co zawsze sprawia mi ogromną radość i napełnia energią życiową. Dużo podróżowałem po Europie. Raz także udało mi się przebiec maraton – co także było moim marzeniem. Bardzo lubiłem swoje studia i nawet dobrze sobie na nich radziłem. W ostatnim roku szkolnym pracowałem, jako nauczyciel języka niemieckiego – praca, o której również marzyłem od szkoły średniej. Mieszkałem w mieście, zwanym małym Paryżem północy, do pracy dojeżdżałem własnym autem. Miałem piękną dziewczynę, wspaniałą rodzinę, przyjaciół. Wydawać by się mogło, że nic do szczęścia mi nie może brakować, przecież wszystko, co mnie określało, było dobre.
A jednak pewnego dnia przyszła myśl, bardzo niepokojąca, jakieś poczucie wewnętrznego niespełnienia. Co może ona oznaczać? Zacząłem wtedy chodzić smutny, zamyślony, aż wreszcie zapytałem Pana Boga, tak jak pewien młodzieniec w Ewangelii: co mam czynić?
Jako odpowiedź usłyszałem te słowa, które są na początku mojego listu. Pamiętam, że ogromnie się na Pana Boga pogniewałem, mówiłem jak to – przecież wszystko robię dobrze, jestem lepszy od innych, nie chcę nic zmieniać. Wreszcie, jak niby miałbym zostawić tych wszystkich i to wszystko, jak? Przecież to wręcz niemożliwe!!! Nie, nie ja, jest tylu innych …
Dla ludzi to niemożliwe, ale dla Boga wszystko jest możliwe (Łk 18, 27). To Słowo Boże spokojnie dojrzewało i wypełniało się we mnie. Gdy byłem już całkiem bezsilny w mojej długiej wewnętrznej walce, to padłem na kolana i odpowiedziałem Bogu: już niech nie moja, lecz Twoja wola się wypełni. I tak dalej, i dalej zostawiałem to wszystko, co było mi tak cenne. Jezus dał mi czas na tę decyzję, dużo czasu. Dorastała ona we mnie, a On nieustannie nowymi znakami pokazywał, że Jego wybór wobec mnie nie jest pomyłką, że to naprawdę On sam zaprasza mnie do pójścia za Nim. Jemu się nie odmawia!
Od 20 sierpnia 2010 r. jestem już tutaj w Nowicjacie Towarzystwa Chrystusowego. Od chwili całkowitego oddania się woli Bożej, tak pokierował On moim życiem, że właśnie to zgromadzenie zakonne jasno odczytałem, jako miejsce realizacji mojego powołania. Wierzę, że dzięki Jego mocy wytrwam tu i pokonam swoje słabości. Być chrystusowcem oznacza coś wielkiego, to prawdziwe wypełnienie się słów św. Pawła: Żyje już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). Skoro mam stać się żywym obrazem samego Chrystusa, to nie mogę żyć marnie, przeciętnie. Muszę stale wspinać się na wyżyny świętości i nie ustawać, wymagać od siebie, choćby inni nie wymagali ode mnie (JP II).
Zapewniam was, że kto opuścił dom, żonę, braci, rodziców albo dzieci ze względu na królestwo Boże, otrzyma znacznie więcej w tym czasie, a w przyszłości życie wieczne (Łk 18, 29).
Opuściłem dom, bliskich, pracę, zostawiłem swoje marzenia i już dzisiaj mogę powiedzieć, że otrzymałem od Pana Boga wiele prezentów, więcej niż mogłem sobie wyobrazić, a przecież dopiero co stawiam moje pierwsze kroki za Nim, nasza wspólna droga jeszcze daleka. Co dla mnie jeszcze przygotował? Z czasem On sam mi pokaże, wszak sprzedać wszystko oznacza, nie mieć nic dla siebie, nawet własnych planów na przyszłość, tylko pokornie iść tam, dokąd On mnie pośle…
MATEUSZ SZLEGER – Jak to właściwie było z tym moim powołaniem? Zaraz wam opowiem. Najpierw parę słów, co było przed moją decyzją o wstąpieniu do zakonu chrystusowców.
Mam na imię Mateusz, urodziłem się 25 lata temu na Śląsku, ale Pan Bóg miał swoje powody i zamiary, dlaczego mnie wraz z rodziną, tuż po urodzeniu, wysłał do Niemiec.
Wychowałem się niedaleko pięknego miasta Koblenz. Ukończyłem średnią szkołę, tylko że bez matury, bo myślałem sobie, że nie będzie mi potrzebna. Wyuczyłem się zawodu kucharza, pracowałem przez parę lat w cztero i pół gwiazdowym hotelu, a potem we Frankfurcie na lotnisku dla jednej z największych linii lotniczych. Gotowałem potrawy dla pasażerów „first class”, tak więc mam już pewne doświadczenie życiowe.
Właśnie tam, we Frankfurcie, był czas zastanowienia się nad sobą, nad sensem w moim życiu, nad tym, co było dobre, a co złe. W pewnym momencie zakiełkowała mi myśl, a może zostać kapłanem. Ta myśl nie okazała się przelotna, ale trwała, taka, która nie dawała mi spokoju. Poznałem kapłana, który jest chrystusowcem. Dużo z nim na ten temat rozmawiałem, tak, że w pewnym momencie doszedłem do przekonania, że TO JEST MOJE PRAWDZIWE POWOŁANIE. Miałem wybór: super kariera w lotnictwie z lukratywną posadą i niezłymi zarobkami albo służyć Bogu na wszystkich kontynentach świata.
Wybrałem Chrystusa i razem z nim Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej. Od tego momentu, gdy wypowiedziałem te słowa: „Tak Panie, idę za Tobą”, to dosłownie Jezus wszystko mi ułożył i sprawił, że znalazłem szkołę, gdzie mogę napisać maturę i przyprowadził mnie tutaj, do Mórkowa.
MACIEJ ONASZKIEWICZ – Nazywam się Maciek. Pochodzę z Miedzny k. Sokołowa Podlaskiego (wschodnia część Mazowsza, prawie Podlasie) w której to parafii jest cudowny obraz Matki Bożej.
Wszystko rozpoczęło się w wakacje 2005 r., kiedy to po złamaniu nogi zbuntowałem się przeciw Bogu. Im bardziej się buntowałem, tym bardziej mnie Stwórca doświadczał. Przebywając w szpitalu, na jednym z obchodów, przyszedł do sali, w której leżałem, kapłan pochodzący z mojej parafii (wówczas był kapelanem szpitalnym). Wtedy poczułem bijące od Niego dobro, nadzwyczajny spokój. Po czym stwierdziłem, że tak naprawdę nie mam, za co się obrażać na Boga, ale trzeba z Nim zawrzeć pakt.
Zacząłem się gorąco modlić o zdrowie, które otrzymałem szybciej niż się spodziewałem. Postanowiłem również, że jeśli Bóg mi pozwoli, to pójdę na pieszą pielgrzymkę drohiczyńską, na Jasną Górę. Tak też się stało. Pielgrzymowałem do sanktuarium narodowego każdego roku. W 2008 r. hasłem przewodnim pielgrzymki było: „Bądźcie uczniami Chrystusa”. Było wiele powiedziane na temat, jak możemy naśladować naszego Mistrza, ale również była mowa o powołaniu do życia zakonnego, kapłańskiego czy też małżeńskiego. Pamiętam ten dzień jak dziś; upał, słońce prażyło, ksiądz Karol (obecny wikariusz z Węgrowa) opowiadał o powołaniu do kapłaństwa. Jednocześnie poczułem wewnętrzny spokój i głos w głębi serca: „Maciek to twoja droga”. Przerażenie, ale i za razem spokój, dwie skrajności coś, co ciężko sobie wyobrazić. W sercu odpowiedź: „Jeżeli to Twój głos mój Boże, oto jestem”. Od tamtego momentu jeszcze żarliwiej zacząłem się modlić w intencji mojego powołania.
Od kolegi dowiedziałem się o chrystusowcach. Z ciekawości zwiedziłem stronę internetową tegoż zgromadzenia, po czym kilkanaście razy napisałem do księdza, który zajmuje się powołaniami. Otrzymałem odpowiedź, w której to zachęcił mnie do przyjazdu do Poznania na Panny Marii 4. Odbyliśmy rozmowę: m.in. zaprosił mnie na „Zimowe spotkanie z Bogiem” do Krościenka n. Dunajcem. Postanowiłem się tam wybrać. W czasie modlitw oraz wszelkich atrakcji sportowych, postanowiłem ostatecznie, że wstąpię do tegoż zgromadzenia. Po odbiorze świadectwa maturalnego, udałem się do Poznania na rozmowę w celu przyjęcia do nowicjatu. Co prawda nie była to łatwa decyzja, ale przy wsparciu modlitewnym oraz duchowym rodziny, przyjaciół, znajomych podjąłem się tegoż zadania
Jeśli i Ty czujesz, że Pan Bóg Cię wzywa, nie stawiaj Mu oporów. „Idźcie na całego, z Bogiem i Matką Najświętszą”( przesłanie naszego założyciela kard. Hlond). Kontaktuj się z księżmi od powołań, udaj się na ul. Panny Marii 4. Tam czeka na Ciebie prawdziwe szczęście, bo „jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”.
Nazywam się MARCIN SEWERYN OSSOLIŃSKI. Mam 20 lat. Pochodzę z Chociwla, woj. zachodniopomorskie, tam skończyłem podstawówkę i gimnazjum. Następnie uczyłem się w Technikum Zawodowym w Stargardzie Szczecińskim o profilu technik budownictwa. Także pracowałem w czasie szkolnym (praktyki zawodowe) na budowie oraz w biurze projektowym, gdzie ukierunkowywałem się na studia budowlane.
Księży chrystusowców znam od zawsze, bo moja parafia MB Bolesnej jest jedną z parafii w zachodniopomorskim, gdzie właśnie pracują chrystusowcy. Byłem ministrantem oraz lektorem, w sumie służyłem przy ołtarzu 11 lat. W tym czasie poznałem wielu księży, diakonów i kleryków. Coś mnie ciągnęło do chrystusowców przez ich charyzmat i prace dla Polaków. Bardzo różnili się od innych księży w zachodniopomorskim, zawsze do końca oddani Bogu i Polonii.
Moje powołanie:
Jak każdy młody człowiek, kiedy musi opuścić swój rodziny dom, powinień wpierw wiedzieć, co dalej ma robić. Ja chciałem samodzielnie kierować swoim życiem. Kierowałem się przede wszystkim moimi marzeniami, choć, mam świadomość, że niekiedy odbiegały od życia zgodnie z Ewangelią. Jednakże starałem się znaleźć czas dla Boga, lecz było to bardzo trudne, gdyż przy dzisiejszych możliwościach techniki, kto by tracił czas na rozmyślanie, na tematy religijne.
Jednak zawsze przychodziły mi do głowy myśli o kapłaństwie. Kiedy kończyłem gimnazjum i wybrałem technikum budowlane, które nie miało dobrej opinii wśród innych szkół w Stargardzie, prawie całkowicie zapomniałem o tym, że może kiedyś zostanę księdzem. Moje zainteresowania skupiły się na budownictwie przez prawie 4 lata mojej nauki. Jednakże Bóg nie dał o Sobie zapomnieć i w kwietniu tego roku, przed maturami, kiedy razem z kolegami rozmawialiśmy o tym, co będziemy robić po technikum, przyszła mi myśl, żeby zostać kapłanem. Oczywiście wszyscy mi tego odmawiali mówiąc, że: „sobie życie zmarnuje”. Nawet rodzeństwo uważało, że ja się wygłupiam. Ostatecznie po długich rozważaniach, a nawet próbie zapomnienia o powołaniu, zdałem się na wolę Jezusa Chrystusa, żeby to On wykonał, co uważa za słuszne dla mnie.
I oto jestem w nowicjacie Towarzystwa Chrystusowego. W rodzinie ostatecznie przyjęli mój wybór i nie byli oporni, nawet mój przyjaciel ustąpił w próbach nawrócenia na inną drogę.
Teraz wiem, że nie można się opierać na wołanie Boga, bo On nigdy nie ustąpi od swojego planu, a jeżeli będzie się człowiek upierać, to nigdy, do końca, nie będzie szczęśliwy. Boży plan dla nas jest najlepszy, choć my zawsze chcielibyśmy mieć kontrolę nad własnym życiem. W ten sposób to życie możemy tylko utracić.
Szczęść Boże! Nazywam się GRZEGORZ WARSZAWSKI i pochodzę ze Szczecina z parafii pod wezwaniem św. Apostołów „Piotra i Pawła” w Podjuchach.
Jestem świetnym dowodem na to, że Bóg powołuje do głoszenia Dobrej Nowiny ludzi z różnych środowisk. Nie ważne, że jesteś zagorzałym kibicem drużyny piłkarskiej (Pogoń Szczecin), że lubisz inną muzykę, kulturę, film czy kino. Bóg powołuje najróżniejszych i dlatego najzwyklejszych ludzi. Ponieważ tacy są potrzebni!
Gdybym żył według kultury średniowiecza, to jakbym się odnalazł pośród dzisiejszej Polonii? Pośród dzisiejszej młodzieży, jakbym nawiązał z nimi kontakt, przyjaźń, czy zdobył ich zaufanie? Chociaż początki są ciężkie (serio), to brak rodziny, tęsknota za przyjaciółmi i doczesnymi rozrywkami (niedostępnymi tutaj) uczy i przygotowuje do posługi ludziom na wychodźstwie. Sam długi czas miałem opory przed wstąpieniem do nowicjatu.
Mam 21 lat, pracowałem, studiowałem dziennie na Uniwersytecie Szczecińskim. Miałem inne (swoje) plany na życie, w dostatku, a nie w ubóstwie. Jednak jak to mówił mój współbrat: „Przed tym się nie ucieknie!”, a nawet jeśli, to później się żałuje. Sam pełnej pewności nie mam, czy dobrze wybrałem, bo czy można być pewnym tak w stu procentach? Do końca nie będę pewny, czy to na pewno mam być ja, ale jeśli nie ja to kto?
Czuję, że życie zakonne, jakiego przykładem poczęstowali mnie kapłani mojej parafii, jest czymś, co będzie mi sprawiać radość! Zawsze w naszym życiu musi nadejść ta chwila, w której zadamy sobie jedno, zasadnicze pytanie: „Co naprawdę chcę w życiu robić?” Posługa ta to także wielkie brzemię. Często muszę postępować wbrew mojemu charakterowi, zmienić się i dążyć to rzeczy, jakich trudno każdemu młodemu chłopakowi wyrzec się w XXI wieku. Ale czy bez tego naprawdę nie da się żyć?
KIM JESTEM? Odpowiedź na to pytanie wydaje się bardzo prosta – nowicjuszem, przyszłym kapłanem Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Jednak odpowiedź na to pytanie nie zawsze wydawała się tak prosta.
Nazywam się PIOTR WRÓBLEWSKI. Pochodzę z Wierzbna – małej, malowniczej miejscowości leżącej na ziemi mazowieckiej. Jeżeli chodzi o moje dzieciństwo, to zawsze będę je mile wspominał. Przyczynili się do tego moi rodzice, którzy od samego początku otaczali mnie, i moją siostrę, miłością i wielkim wsparciem. Zawsze troszczyli się o to, by nam nic nie brakowało. Zawsze „stawali na głowie”, by spełnić każde pragnienie „swojego synka”. To oni nauczyli mnie modlitwy i tego, jak mam rozmawiać z Panem.
Moje drogi jednak nie zawsze zmierzały ku Bogu. Okres dorastania był dla mnie czasem bardzo trudnym. Młody człowiek wtedy za wszelką cenę pragnie i poszukuje szczęścia. Pragnienie bycia szczęśliwym nie jest niczym złym, jednak trzeba ku temu obrać dobry kierunek. Mnie do końca się to nie udało.
Podążałem złą drogą, przez co przestałem dostrzegać to, co prawdziwe. Chciałem stać się kimś, kim nigdy nie miałem szans na to, by się nim stać. Przez takie ślepe poszukiwanie szczęścia zagubiłem się. Nie wiedziałem, co mam czynić dalej…
Jednak pojawiło się światełko w tunelu – piesza pielgrzymka na Jasną Górę, która dała mi siłę ku temu, by się zmieniać. Ofiarowałem się Matce Bożej i czekałem na pomoc z jej strony. Nie trwało to długo. Dostałem wielką siłę, dzięki której zacząłem stopniowo zmieniać swoje życie.
Miesiące mijały, a ja czułem, jak Bóg ponownie we mnie zamieszkał. Dzięki Niemu czułem wielkie wsparcie. Aż w końcu spotkałem się z Bogiem na rekolekcjach powołaniowych w Krościenku, które zorganizowali księża chrystusowcy.
Od tego momentu poczułem, że Pan mnie powołuje, towarzyszyło temu wielkie szczęście, mieszające się z uczuciem strachu. Czy jestem godzien? To pytanie nurtowało mnie najbardziej. Nie, nie jestem, ale pragnę być.
A TY KIM JESTEŚ? Wsłuchaj się w głos Pana, a jeśli Cię wzywa, nie bój się! Pan Bóg się nie myli…
Teraz już mijają kolejne miesiące mojego pobytu w nowicjacie, z każdym dniem umacniam się w przekonaniu, że warto jest oddawać życie całkowicie Bogu…
SOCJUSZ MAGISTRA NOWICJATU (do 31 lipca 2011r.)
KS. KAROL ROGASIK SChr
Los sprawił, że obecnie mieszkam i pracuję w rodzinnych stronach. Dobrze powrócić czasami w miejsca, w których rozwijało się nasze życie, gdzie się wzrastało, dojrzewało, smakowało pierwszych doświadczeń. Tak jest i teraz w moim życiu. To taki swoisty powrót, poszukiwanie zaginionego czasu, odgrzebywanie wspomnień.
Życie jest tajemnicą, ale i zagadką, z którą trzeba się uporać, rozgryźć, czasami nawet powalczyć. Dlaczego urodziłem się tu, w tym miejscu, w tym czasie, a nie gdzie indziej? „Okazuje się, że Ktoś niewidzialny rzucił nas na świat, nagle otwieramy oczy i żyjemy”. Życie dane i zadane. Zadane do odrobienia, do wypełnienia, do prawdziwego ucieleśnienia. Są zagadki, tajemnice, sekrety, których nigdy nie poznamy, może i dobrze. Niewiedza również nam się przyda.
Urodziłem się w Lesznie, w poniedziałek 17 października 1983 r., o 8 rano. Byłem chrzczony 3 grudnia w gostyńskim kościele farnym pod wezwaniem świętej Małgorzaty. Nadano mi dwa imiona „Karol Michał”. Karol od papieża Jana Pawła II, a Michał ze względu na mojego dziadka. Miałem i mam tę niezwykłą łaskę, że żyłem i dojrzewałem w kochającej się rodzinie. Boże, jakie to ważne i istotne nie wstydzić się swej rodziny. Dobra rodzina – dar od Boga. „Rodzina jest dziełem Bożym. Może być krzyżem dla nas, może być radością. Nie od nas to jednak zależy, że mamy takich rodziców, a nie innych, takie rodzeństwo, a nie inne. Rodzina jest tajemnicą woli Bożej. W takiej, jaką Bóg nam daje, mamy dojrzewać do spotkania z Nim”. Po zdaniu matury w 2002 r. zdecydowałem się wstąpić do Towarzystwa Chrystusowego. W 2003 r. złożyłem profesję zakonną i rozpocząłem studia filozoficzno-teologiczne w Poznaniu. W 2008 r. po ślubach dozgonnych przyjąłem święcenia diakonatu, a rok później otrzymałem święcenia prezbiteratu. Po święceniach, jako „świeżo upieczony kapłan”, pracowałem przez rok w Płotach. Od sierpnia 2010 r. jestem socjuszem. Ile już za mną, a ile jeszcze przede mną? Nie wiem, Bóg to wie!
Decyzją przełożonych zakonnych ks. Karol z dniem 1 sierpnia 2011 r. został skierowany do pracy w Prowincji pw. Najświętszego Serca Pana Jezusaw w Wielkiej Brytanii, Irlandii Północnej, Republice Południowej Afryki i Islandii.