30 sierpnia 2013 – Pierwsze sutanny odebrane

31 sierpnia 2013

Pierwszy etap podróży to oczywiście droga po sutanny. Jedziemy do znanego nam już salonu krawieckiego, gdzie czekają już nasze habity, które przywdziejemy 29 września, podczas obrzędu składania pierwszej profesji zakonnej (przypomnijmy, że w naszym zakonie rolę habitu pełni strój duchowieństwa diecezjalnego – w Polsce jest to więc tradycyjna, czarna sutanna). Na miejscu przymierzamy i sprawdzamy, czy wszystko pasuje, czy nie trzeba nic poprawić. Po kilkudziesięciu minutach okazuje się, że wszyscy nowicjusze mogą wyjechać ze swymi nowymi strojami – potrzeba było tylko kilku drobniejszych poprawek.
Następnie ruszamy do Bieniszewa, gdzie – jak się okazuje – znajduje się jeden z dwóch w Polsce klasztorów kamedułów. Kameduli to zakon klauzurowy, należący w Kościele do tych najbardziej zamkniętych, odgrodzonych od świata zewnętrznego. Założony w XI w., kilkaset lat temu został podzielony na dwie odnogi. Ta, której klasztor odwiedziliśmy, liczy na świecie tylko ok. 60 zakonników, w tym prawie 20 to mieszkańcy dwóch domów w Polsce. Kameduli to bodaj jeden z dwóch zakonów na świecie, którzy nie prowadzą działalności duszpasterskiej, prawie całkowicie oddając się kontemplacji, życiu modlitewnemu w odosobnieniu. Odwiedzając klasztor w Bieniszewie, mieliśmy okazję przypatrzeć się, jak żyją. Otóż każdy z zakonników żyje tam w osobnym domku z małym ogródkiem – jest to tzw. pustelnia czy też erem. Ojcowie zbierają się na wspólnych modlitwach, które zazwyczaj trwają w sumie ok. 6 godzin dziennie. Posiłki też spożywają raczej osobno. Klasztor, który odwiedziliśmy, jest jednocześnie domem formacyjnym – aktualnie mieszka tam jeden nowicjusz i dwóch aspirantów (życie kontemplacyjne to specyficzne powołanie, które podejmuje stosunkowo niewiele osób).
Kameduli bardzo dużo milczą. My mogliśmy spotkać się i rozmawiać tylko z przełożonym domu, który pełni jednocześnie funkcję mistrza nowicjatu. Swoją drogą, o. Jakub pochodzi z tej samej miejscowości (Płoty, woj. zachodniopomorskie), co nasz obecny Socjusz ks. Paweł, co pewnie ułatwiło nam wejście na teren klasztoru. Mogliśmy więc nie tylko obejrzeć teren i zabudowania, ale też wysłuchać porcji ciekawych informacji nt. historii miejsca i życia kamedułów. Dowiedzieliśmy się więc także, że zakonnicy odprawiają dwa 40-dniowe, ścisłe posty w roku, kiedy to nie jedzą nawet nabiału oraz w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Mięsa nie jedzą nigdy. Nas chyba jednak przykład tych postów bardzo nie pociągnął, bo po opuszczeniu klasztoru zatrzymaliśmy się na pobliskiej łączce na prowizoryczny posiłek. Był on co prawda postny, bo do chleba mieliśmy ser biały lub żółty, ale nie zabrakło też słodkiego deseru w postaci batoników. Cóż, że nowicjusze lubią łakocie, to wiadomo nie od dziś. 😉
Z Bieniszewa udaliśmy się do ostatniego punktu piątkowych wojaży, czyli do Lichenia z jego wielką, największą w Polsce, bazyliką. Dla niektórych nowicjuszy było to doświadczenie o tyle ciekawsze, że w tym miejscu byli pierwszy raz. Zanim jednak dotarliśmy do Lichenia zatrzymaliśmy się na moment w Grąblinie, gdzie w lasku miały miejsce objawienia Maryjne. Po opuszczeniu Grąblina udalismy się już prosto do bazyliki, którą z resztą można było dostrzec już z dosyć daleka. Trzeba przyznać, że licheńska świątynia robi niemałe wrażenie swoim majestatem (wieża z punktem widokowym liczy ok. 100 m wysokości), a także pięknymi zdobieniami, związanymi w wielu miejscach z historią Polski. Patronką miejsca jest bowiem Matka Boża Licheńska, która w 1850 roku ukazała się tu pasterzowi jako Królowa Polski. Tę polskość, patriotyzm, widać w Licheniu na każdym miejscu – nawet zdobienia ławek stylizowaną są na skrzydła husarii. Ogólnie rzecz biorąc nasuwa się myśl, że licheńska bazylika jest nie tylko sanktuarium Matki Bożej, ale też swego rodzaju pomnikiem polskości. Z pewnością warto to miejsce odwiedzić – szczerze polecamy. Na miejscu znajdują się choćby nawet relikwie bł. Jana Pawła II czy bł. Stanisława Papczyńskiego, założyciela marianów (Licheniem opiekuje się właśnie ten zakon).
Po wyjeździe z Lichenia ruszyliśmy do domu, gdzie wcześniej zostawiliśmy grupę aspirantów, którzy tego dnia pod opieką br. Andrzeja wykonywali różne prace. Sutanny od razu powędrowały na wieszaki, gdzie czekać będą na swój czas. A my posililiśmy się kolacją, a następnie zakończyliśmy dzień adoracją Najświętszego Sakramentu.


Archiwa