Adam Ołtusek – Miedzna

28 sierpnia 2012

Nazywam się Adam Ołtusek i mam 27 lat. Pochodzę z diecezji drohiczyńskiej, a dokładniej – z niewielkiej miejscowości Miedzna (wschodnie Mazowsze). Osiem ostatnich lat spędziłem w Warszawie, gdzie studiowałem dziennikarstwo oraz pracowałem w firmach związanych z mediami.

Jak to się stało, że trafiłem do zakonnego nowicjatu? Hmm… temat powołania przewijał się w moim życiu już przed laty, jeszcze w szkole średniej oraz na studiach. Ale wtedy nie traktowałem tego zbyt poważnie – życie zakonne czy kapłańskie nie mieściło się w moich planach.  Na dodatek, od dzieciństwa byłem raczej oporny w podchodzeniu do Bożej służby. Kiedy – jako małemu chłopcu – powiedziano mi, że może zostanę ministrantem, to żachnąłem się: „Nie będę małym księdzem!”. Ale niezbadane są ścieżki Boże… Kilka miesięcy po Pierwszej Komunii sam – idąc za impulsem oraz przykładem kolegów – powędrowałem do zakrystii, aby zgłosić się do służby ołtarza.

Podobnie było w sprawie powołania. Przez lata wręcz nie chciałem o tym słyszeć, ale… Myśli na temat kapłaństwa wróciły – już mocniejsze i bardziej konkretne – na początku 2010 roku, czyli pół roku po ukończeniu studiów. Przez pierwsze miesiące boksowałem się z tym w dużej mierze sam, a później rozeznawałem już we wspólnocie Mamre, którą spotkałem na swej drodze w tym trudnym okresie i w której formowałem się aż do przyjazdu do Mórkowa.

Dość burzliwe były drogi tego rozeznania – otwartą była kwestia mojego wstąpienia zarówno w 2010, jak i 2011 roku. Jakkolwiek, do tego kroku musiałem jeszcze dojrzeć i – mówiąc po ludzku – po prostu trochę się uspokoić. 😉 Ważne były dla mnie adwentowe dni skupienia w Poznaniu, które odbyłem w grudniu 2011 roku. Już po przekroczeniu progu Domu Głównego w Poznaniu poczułem wtedy głęboką radość, a owocne myśli tamtego czasu sprawiły, że do domu wróciłem już z pewnym pokojem i radością. Można powiedzieć, że moja decyzja zyskała już wtedy mocne podwaliny. Właściwie, to zacząłem już czekać na wakacje, aby móc zakończyć dotychczasowe aktywności i wkroczyć – bądź co bądź – na nową drogę życia.

Z końcem czerwca skończyłem pracę w agencji public relations. Po półtora miesiąca, w sierpniu Roku Pańskiego 2012, moja obecność w zakonie stała się faktem. Kto by pomyślał… 😉

 

PS. No dobrze, wielu „już wcześniej wiedziało” i właśnie na tej drodze mnie widzieli. Ale – jak to chyba dość często bywa – do głównego zainteresowanego pewne treści docierały dość długo. Mimo wszystko dotarły, a teraz nie pozostaje już chyba nic innego, jak życzyć sobie i wszystkim kolegom – wypełnienia woli Bożej co do nas. Amen!


Archiwa