Wszystko ma swój czas, pouczał mędrzec Kohelet. Podobnie i na naszych wakacjach: jest czas przemakania, jest i czas wysychania, jest czas wysiłku i jest czas spoczynku, jest czas odpoczynku aktywnego i jest czas odpoczynku klasycznego (czytaj: pasywnego).
Po intensywnym dniu czwartym, piąty dzień naszych wakacji był dniem złapania oddechu, wykurowania się i wysuszenia butów i ubrań. Przypałętały się choróbska do kilku nowicjuszy, ciskając ich w łóżka, inni obawiając się takiego losu, zrezygnowali z wyjścia w góry w mokrych butach i bluzach. Wyszedł jedynie ks. Socjusz oraz jeden niedokurowany nowicjusz, a wyszli przymuszeni misją odzyskania gitary, pozostawionej poprzedniego dnia w schronisku Murowaniec. Czas pozostałych pożytkowany był na refleksje i pobożne praktyki. Porą popołudniową, gdy do ciał wróciły siły, a do ubrań suchość, ruszyliśmy na Krupówki, obserwować bujne życie Zakopanego u początku letniego sezonu. Dzień był przebogaty, ale raczej bogactwem ducha, które opisać niełatwo niż bogactwem zdarzeń, które łatwo opisać i którym łatwo szpanować przed mało wymagającą publiką.
![]() |
![]() |